D e a r, w e' r e f a m i l y
N o m a t t e r w h a t t h e y s a y
B u t b o y s a r e m a d e t o f l e e
A n d r u n a w a y o n e d a y
P l e a s e
J u s t w a i t a l i t t l e l o n g e r
I c a n’ t r e m i n d y o u r e y e s, y o u r f a c e
Imię: Deborah
Nazwisko: Bradshaw-Paxton
Wiek: 29 lat
Status krwi: Półkrwi
Edukacja: Hogwart; Hufflepuff
Różdżka: Czarny orzech i włos z ogona jednorożca, 11 cali, giętka
Praca: Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, zastępca szefa Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów
Związek: Brak
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Rodzina:
- John Paxton — ojciec, mugol. Wyjątkowo prosty człowiek, któremu naprawdę niewiele potrzeba do szczęścia. Chociaż nigdy nie rozumiał, o co chodzi z tą całą magią, Hogwartem i pracą w nieistniejącym Ministerstwie, to jednak zawsze wyjątkowo wspierał córkę. A po jej zerwaniu z Godfreyem był gotów wziąć swoją dubeltówkę i zastrzelić gnoja. Na szczęście — dla rzeczonego gnoja — John nie wiedział, gdzie go szukać, ostatecznie więc rzeczony gnój zachował swoje marne i bezwartościowe życie.
- Octavia Paxton — matka, czarownica. Wspaniała kobieta o wielkim sercu, która poza pracą czynnie działa w kilku fundacjach. Ma bardzo dobry kontakt z Deborah i dla dobra córki jest w stanie wiele poświęcić, nawet własne przekonania.
- Willy Paxton — brat, charłak. Razem z ojcem prowadzi niewielki warsztat samochodowy, natomiast w wolnym czasie uczestniczy w amatorskich wyścigach motocyklowych. Ma żonę i dwójkę dzieci.
- Camille Paxton — siostra, charłak. Zapracowana prawniczka biorąca obecnie już trzeci rozwód. Deborah i Camille nigdy nie były sobie wyjątkowo bliskie, a od czasu wyjazdu starszej z nich do Stanów, siostry praktycznie nie utrzymują kontaktu.
- Evangeline Bradshaw (z d. Parkinson) — babka, czarownica. Za czasów jej świetności, przypadających na lata 30-ste, była ikoną stylu, wzorem do naśladowania, a jej nieposzlakowana reputacja sięgała jeszcze czasów Hogwartu. Pracowała w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, przez krótki czas piastowała również stanowisko Naczelnego Maga Wizengamotu oraz Starszego Podsekretarza Ministra Magii. Evangeline bywa nieco zgryźliwa i nieuprzejma dla wszystkich poza Dee, a do jej ulubionych zajęć należy krytykowanie sąsiadki, pani Kipling.
- Archibald Bradshaw — dziadek, czarodziej, były Auror. Zginął 10 października 1973 roku z rąk Śmierciożerców.
- Ophelia Scarbrough-Bradshaw — ciotka, czarownica. Zginęła 2 kwietnia 1977 roku z rąk Śmierciożerców.
- Nigellus Scarbrough — wuj, czarodziej. Zginął 5 grudnia 1977 roku z rąk Śmierciożerców.
- Maelantha Scarbrough — kuzynka, czarownica. Nic nie zwiastowało wydarzeń z grudnia 1979 roku. Maelantha całkiem nieźle poradziła sobie ze śmiercią rodziców i mimo zagrożenia, jakie niosła ze sobą Wojna, zdawała się prowadzić całkowicie normalne życie. W drugą rocznicę śmierci ojca została jednak półżywa przewieziona do Szpitala Świętego Munga, gdzie nikt nie potrafił sobie poradzić z jej samookaleczeniem i nagłymi atakami złości. Przebywa tam do dziś i mimo dobrych rokowań lekarzy, stan Maelanthe niewiele się poprawił.
- Julian Rosier — kuzyn, czarodziej, niewymowny w Departamencie Tajemnic.
Osobowość: Ludzie myśleli, że po tym, co przeszła, nigdy nie będzie już tą samą Deborah, co kiedyś. Zamknie się w sobie, zobojętnieje, a jej gorące serce zacznie przypominać lodowatą maszynę pracującą tylko dla samej pracy. Jednak mimo ataków paniki i nieodpuszczających koszmarów ze Śmierciożercami w roli głównej, Dee wciąż pozostała Dee. Tą samą komunikatywną i wiecznie uśmiechniętą kobietą, pamiętaną przez wszystkich jeszcze z czasów Hogwartu. Nigdy nie odmówi pomocy, nie podłoży współpracownika, nie wyda powierzonego jej sekretu. Dalej ma też problem z małą asertywnością i tendencją do brania na siebie odpowiedzialności za choćby najmniejszy błąd. W pracy jest więc maniakalnie dokładna, a każdy dokument przechodzący przez jej ręce zostaje kilkukrotnie sprawdzony i odpowiednio rozprostowany jeśli jego poprzedni właściciel pozaginał rogi albo, co gorsza, złożył papier na pół. Traumatyczne przeżycia związane zarówno z Godfreyem, jak i Śmierciożercami, nauczyły ją jednak, że bycie naiwną to największa z możliwych klątw. Zrobiła się więc podejrzliwsza, ostrożniejsza, a także mniej ufna wobec nowych znajomości, szczególnie takich o zabarwieniu romantycznym. Wciąż jednak nie zamyka się na ludzi — prawdę mówiąc ciągnie do nich jak ćma do ognia, nigdy w pełni nienasycona cudzą obecnością. Bywa stanowcza i zdeterminowana, ale jeśli dobrze się przyjrzeć, dobrze przysłuchać, widać, że jest jak porcelanowa lalka — zbyt mocno popchnięta upadnie na ziemię i zamieni się w proch. Korzystając z ludzkiego przywileju do autorefleksji, Deborah ciężko pracuje nad swoim życiem i dba, by nie popełnić dwa razy tego samego błędu. Niedoskonałości ją przygnębiają, zło ścina z nóg. Czy potrafi nienawidzić? Chyba tylko samej siebie. Za niedostrzeżenie powierzchowności Godfreya, za skazanie dziadka na śmierć. Może gdyby była przenikliwsza, silniejsza. Ma do siebie samej bardzo dużo wyrzutów, nigdy nie obwinia jednak ani Godfreya, ani Śmierciożerców. Jego kochała, może nawet dalej kocha, a sług Czarnego Pana najzwyczajniej w świecie się boi. To samoobwinianie paradoksalnie pomaga jej w tworzeniu relacji z innymi ludźmi. Gdy coś idzie nie tak, Dee szuka najpierw powodów we własnym zachowaniu, a później z całych sił próbuje wszystko naprawić. Właściwie Deborah nie interesują związki, w któych to za nią ktoś biega. Zdecydowanie lepiej, kiedy ona musi się starać, szukać uwagi. W przyjaźniach czynnik ten nie jest determinujący, ale jeśli chodzi o związki, stanowi niestety najważniejszy element atrakcyjności.
Historia: Deborah nigdy nie zdołała wyciągnąć z dziadków, dlaczego jej matka, niegdyś wspaniała czarownica i wysoko postawiony urzędnik w Ministerstwie, odcięła się od świata magi. Pewnego dnia Octavia po prostu rzuciła pracę, zaprzestała spotkań ze znajomymi z Hogwartu, spaliła wszystkie zakupione na Pokątnej księgi, a swoją różdżkę złamała na pół. Dla dziadków Deborah ostatecznym ciosem było jednak jej małżeństwo z mugolem. Tym samym ich ukochana córka Octavia splamiła swoją czystą czarodziejską krew i powiła dwójkę dzieci, które tak samo jak ojciec nie posiadały zdolności magicznych. Fakt ten widocznie cieszył Octavię, jakby nareszcie uwolniła się od jakiejś klątwy. Przez kilka kolejnych lat razem ze swoim mężem Johnem i dziećmi wiodła spokojne życie na obrzeżach Londynu. Razem chodzili do parku i kościoła, razem spędzali popołudnia. Żadnej magi, sowiej poczty czy mioteł. Octavia była wtedy naprawdę szczęśliwa, nawet jeśli jej czarodziejska asceza wiązała się z nieobecnością rodziców i młodszej siostry. Mawiała: "to mała cena za spokój ducha". Ten upragniony spokój ducha nie miał jednak trwać wiecznie. Wystarczyło jedno niewinne zdarzenie. Jedna wysłużona maskotka lewitująca nad łóżeczkiem Deborah. I Octavia już wiedziała, że jej trzecie dziecko o różowej, wiecznie roześmianej buzi, sprowadzi do domu magię. Postanowiła jednak wszystko zignorować i wychowywała dziewczynkę dokładnie tak, jak pozostałą dwójkę. Czytała Dee mugolskie bajki, zabierała na mugolski plac zabaw, a ostatecznie, gdy nadszedł na to czas, posłała ją do mugolskiej szkoły. Octavia przyjęła jedną — skuteczną do pewnego momentu — strategię: ignorowany problem nie istnieje i może z czasem sam zniknie. I faktycznie, poza jedną lewitującą zabawką, do dziewiątego roku życia Deborah nie przejawiała więcej zdolności magicznych. Uczyła się dobrze i w porównaniu do swojego rodzeństwa nie sprawiała większych problemów. W końcu jednak jej czarodziejska natura musiała znowu dać o sobie znać i to akurat podczas jednego ze szkolnych przedstawień. Gdy nadszedł czas na finałowy taniec, jedna z dziewczynek, Helena Cotton, szkolna prześladowczyni, podstawiła nogę Deborah i tym samym spowodowała jej wyjątkowo bolesny upadek. To, co działo się później, zostało nawet opisane w Proroku Codziennym, i otrzymało krzykliwy tytuł: Ludzkie kozy, czyli dlaczego dzieci czarodziejów nie powinny chodzić do mugolskich szkół. W powyższym artykule szczegółowo opisano, jak mugolka, Helena Cotton, zaczęła ni z tego ni z owego beczeć jak prawdziwa koza, a jej ciało powoli zarastało gęstym, białym futrem. Ostatecznie dziewczynkę musiano na pewien czas umieścić w Szpitalu Świętego Munga, ze względu na niedające się usunąć kozie rogi i poziome źrenice. Cała sprawa wywołała szeroką dyskusję, a dziadkowie Deborah spotkali się z ogromną krytyką. Ludzie mówili: "jak mogliście pozwolić tej nieodpowiedzialnej kobiecie posłać dziecko z magicznymi zdolnościami do mugolskiej szkoły?". Ludzie dywagowali: "a co, jeżeli ona ją każe za bycie czarownicą?". Ludzie radzili: "zabierzcie wnuczkę do siebie". I tak też zrobili. Od felernego wypadku w szkole nie minęły nawet dwa tygodnie, a Deborah zdążyła już przenieść wszystkie swoje rzeczy do okazałej rezydencji Evangeliny i Archibalda Bradshawów. Z rodzicami mogła się oczywiście widywać, kiedy tylko chciała, ale nie było już mowy o odwiedzaniu mugolskich placów zabaw czy kościołów. Nie było już mowy o mugolskich bajkach. Dziadkowie chcieli jej pokazać prawdziwe życie czarownicy, często więc zabierali ją do Ministerstwa — gdzie oboje pracowali — a także robili cotygodniowe wycieczki na ulicę Pokątną. Przy każdej nadażającej się okazji organizowali również spotkania z kuzynką, która tak samo jak Deborah była czarownicą. Dee podobał się pobyt u dziadków. W domu rodziców, choć otaczano ją ogromną miłością, nigdy nie otrzymywała wystarczająco dużo uwagi. Nie dlatego, że nie chciano, po prostu Octavia i John musieli po równo interesować się każdym z trójki swoich dzieci. Kiedy jednak Deborah była u dziadków, ci dosłownie wokół niej skakali. Kupowali też wszystko, czego tylko sobie zażyczyła, pod warunkiem, że należało do czarodziejskiego świata. A Deborah nie protestowała. Właściwie widząc ich niezadowolenie, ilekroć opowiadała o swoim dawnym, "mugolskim" życiu, po prostu zaczęła o nim milczeć. I choć brakowało jej dawnych przyjaciół, bajek i coniedzielnych mszy, bardzo szybko zatraciła się w świecie czarodziejów. Uwielbiała sowią pocztę, ruchome obrazki, a za każdym razem, gdy babcia wyczarowywała fajerwerki, dziewczynka na moment wstrzymywała oddech. Marzyła też o pracy w Ministerstwie Magii, najlepiej jako sam Minister. W bardzo krótkim czasie jej ogromny pokój został zapełniony setkami magicznych przedmiotów, od plakatów angielskiej ligi Quidditcha, poprzez setki grubych ksiąg z zaklęciami, po klatki ze szczurami, żabami i sowami. Ludzie mówili, że dziadkowie zbyt rozpuszczają Deborah, że zrobi się kapryśna, roszczeniowa i zepsuta do szpiku. Tak się jednak nie stało. Nie tylko ze względu na łagodny i pełen dobroci charakter Dee, ale także dzięki działaniom Evangeliny. Babcia bowiem krzewiła w niej dobre postawy, a także wyrabiała wrażliwość dziewczynki, zabierając ją na różne akcje pomocowe dla biedniejszych czarodziejów. Zdarzało się również, że Deborah towarzyszyła Evangelinie w wizytach u wyjątkowo schorowanych ludzi, którym trzeba było pomóc w obowiązkach domowych. Dziewczynka spędziła u dziadków piękne trzy lata, aż nagle pewnego letniego popołudnia do rezydencji państwa Bradshawów przyleciała sowa z elegancko zapieczętowanym listem. Listem z Hogwartu. Od tego czasu wszyscy żyli tylko jednym tematem — do którego domu trafi Dee. Babcia oraz ciotka obstawiały Gryffindor, a dziadek Ravenclaw. Tylko kuzynka Deborah, Maelantha, stwierdziła, że pewnie Hufflepuff, bo z niej taki mięczak. Dostała wtedy po głowie od babki, ale już za niecałe dwa miesiące wszyscy przekonali się o jej racji. Dee faktycznie trafiła do Hufflepuffu. Zaledwie po tygodniu w Hogwarcie Deborah czuła się jak u siebie. Wszędzie miała znajomych, nauczyciele ją lubili, a przerabiany materiał pochłaniał do reszty. Kolejne lata beztroski, kolejne lata wspaniałej młodości. Jedyne, na co mogła narzekać, to własna naiwność i brak asertywności. Zbyt szybko zgadzała się robić za innych zadania i zbyt szybko ulegała manipulacjom pozostałych uczniów. Najbardziej wykorzystywał to Godfrey Storstrand, zarozumiały Ślizgon, któremu brakowało wszystkiego poza przebiegłością. Dee nie widziała oczywiście w niczym problemu — w końcu była na swojej pomocowej krucjacie, więc przez pół roku dawała się mamić słowami Godfreya o łączącej ich przyjaźni i odrabiała za chłopaka lekcje. Dopiero po interwencji Horace'a, siedzącego obok Debory na transmutacji, Godfrey odpłynął w poszukiwaniu innego naiwniaka. Deborah zyskała natomiast pierwszego prawdziwego przyjaciela. Kilka dni później do ich paczki dołączyła Floretta, a w następnym roku nierozłączni Napoleon i Ambroise. I tak razem spędzili kolejne lata Hogwartu. Wspólnie uczyli się na egzaminy, odwiedzali Hogsmeade i wykradali jedzenie z kuchni. Natomiast na szóstym roku wyślizgnęli się nocą z dormitoriów, by popływać w jeziorze. O mało ich wtedy nie przyłapano, a właściciela pozostawionej na brzegu koszulki szukano przez wiele miesięcy. Bezskutecznie. Dee zawsze twierdziła, że ma wyjątkowe szczęście do najbliższych przyjaciół. Z Horacem rozumiała się praktycznie bez słów, a gdy tylko go potrzebowała, zawsze był obok. Napoleon natomiast tak samo jak ona uwielbiał Harpie z Holyhead i kilka razy dzięki znajomościom chłopaka udało im się nie tylko zobaczyć mecz drużyny, ale także wejść do ich szatni i poznać graczy (za pierwszym razem Dee o mały włos nie zemdlała). Chociaż Horace i Napoleon byli zwariowani, to jednak żaden z chłopców nie potrafił przebić Ambroise, która żyła chyba tylko po to, by łamać zasady. Dzięki jej szalonym pomysłom Deborah naprawdę czuła, że korzysta z młodości i że świat nie musi się składać z potulnego przytakiwania innym. Z Florettą łączyła ją natomiast słabość do chłopców. Właśnie, chłopcy. Dee wystarczyło jedno spojrzenie, by się zauroczyć. Teraz, gdy patrzy wstecz, czuje ogromny wstyd, ale wtedy dla byle jakiego chłopaka potrafiła zrobić wszystko. I tak po kilku krótkich miłosnych przygodach na siódmym roku związała się z Godfreyem. Tym samym, który lata temu wykorzystywał ją do robienia jego zadań. Niewiele się zresztą zmienił od tamtego czasu. Wciąż był tak samo żmijowaty i przebiegły, wciąż szukał naiwniaków. Ale zmężniał, zapuścił włosy, a w jego spojrzeniu pojawił się rozpuszczający kobiece serca błysk. Horace nie mógł przeżyć wyboru Dee i okazywał to absolutnie na każdym kroku i przy każdej możliwej okazji. Ostatecznie po kilku ostrych kłótniach najlepsi przyjaciele zupełnie stracili kontakt. Deborah nawet się nie spostrzegła, a w ciągu niecałego roku odeszli od niej wszyscy po kolei. Napoleon, Ambroise, Floretta. Została sama ze swoim zadufanym Godfreyem. Została sama z okropną dziurą w sercu, którą jej wybranek zapełniał złością na dotychczasowych przyjaciół. "Nigdy cię nie doceniali", "nic dla nich nie znaczyłaś". I Dee mu wierzyła, bo przecież wierzyła też w ich miłość. Po skończeniu Hogwartu mieszkali ze sobą pół roku, dopóki nie wyszło na jaw, że Godfrey zdradził Dee z byle jaką stażystką w Ministerstwie. To prawda, Deborah dawała mu się mamić i nie powstrzymała go, gdy odwracał ją od przyjaciół, ale nie mogła mężczyźnie przebaczyć pieprzenia innej kobiety. W ciągu godziny spakowała swoje rzeczy i zamieszkała u babki. A Godfrey nawet nie spróbował jej przeprosić. Nawet się nie tłumaczył. Po prostu zniknął tak, jak przed laty, gdy Horace dał mu jasno do zrozumienia, że ma przestać wykorzystywać Dee. Załamała się. Mało co jadła, mało co piła, spała może po kilka godzin. W jej stanie nie pomogła wieść o nowym związku Godfreya. Dopiero po interwencji matki, która pierwszy raz od wyrzeczenia się magi przyjechała do domu swoich rodziców, Deborah powoli doszła do siebie. Ale była już inna niż wcześniej. Podejrzliwa, wyjątkowo terytorialna. Dodatkowo dorosłość Dee zbiegła się w czasie z wybuchem Wojny Czarodziejów, co zmuszało zarówno ją, jak i dziadków, do życia w ukryciu. Siedzenie cicho na nic się jednak zdało, bo już w październiku 1973 roku Śmierciożercy przekroczyli próg rezydencji Bradshawów, a kiedy wyszło na jaw, że rodzina nie poprze Czarnego Pana, rozpętało się piekło. Najpierw zniszczyli rodzinne pamiątki, zarżnęli zwierzęta, a na samym końcu przeszli do tortur. Dee musiała patrzeć, jak jej dziadkowie zwijają się z bólu, jak plują krwią. Na nią również rzucono Cruciatus i nie odpuszczano, dopóki nie straciła przytomności. Obudziła się w środku płonącego domu. Gryzący dym wpadł do płuc, rozgrzane iskry paliły skórę. Ostatkiem sił doczołgała się do leżącej niedaleko babci i teleportowała siebie i ją poza dom. Sekundę później cały budynek z hukiem runął, grzebiąc tym samym dziadka Dee. Kolejne lata kobiety spędziły we Francji, a do kraju wróciły dopiero po zakończeniu wojny. Obie bardzo długo dochodziły do siebie, straumatyzowane, niepewne. W końcu, gdy Deborah poczuła się już dość silna, złożyła papiery o pracę do Ministerstwa. Trafiła więc do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, gdzie początkowo zajmowała się głównie papierologią. Praca za biurkiem chroniła ją jednak przed spotkaniem z Godfreyem, który robił błyskawiczną karierę w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Kiedy jednak szef Deborah, Ulysses Kent, obsadził ją w roli swojego zastępcy — co w praktyce sprowadzało się do pracy sekretarki — spotkanie z Godfreyem na ministerialnym gruncie było nie do uniknięcia. Za pierwszym razem zwyczajnie uciekła, ale z czasem przyzwyczaiła się do jego niezapowiedzianych wizyt i zwykłej gry słownej, która miała wyprowadzić ją z równowagi i zburzyć zwykły profesjonalizm. Najgorsze były jednak spotkania z nową partnerką Godfreya, Briellą. Kobieta bowiem na każdym kroku dawała Dee do zrozumienia, że jeżeli kiedykolwiek spróbuje dobrać się do Godfreya, to w najlepszym razie może liczyć na permanentną utratę włosów. Obecnie Deborah pracuje jako zastępca szefa Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów już od dwóch miesięcy i dzięki pomocy mugolskiej psycholog, u której matka umówiła ją za plecami babki, powoli odnawia kontakt z przyjaciółmi z Hogwartu. Jest to trudny i dość bolesny proces, ale Dee nie poddaje się w tej nierównej walce z własnymi emocjami. Z całego serca chce, by choć przez chwilę było jak dawniej. Jak w tamte leniwe popołudnia spędzane u boku przyjaciół na rozległych błoniach Hogwartu.
Historia: Deborah nigdy nie zdołała wyciągnąć z dziadków, dlaczego jej matka, niegdyś wspaniała czarownica i wysoko postawiony urzędnik w Ministerstwie, odcięła się od świata magi. Pewnego dnia Octavia po prostu rzuciła pracę, zaprzestała spotkań ze znajomymi z Hogwartu, spaliła wszystkie zakupione na Pokątnej księgi, a swoją różdżkę złamała na pół. Dla dziadków Deborah ostatecznym ciosem było jednak jej małżeństwo z mugolem. Tym samym ich ukochana córka Octavia splamiła swoją czystą czarodziejską krew i powiła dwójkę dzieci, które tak samo jak ojciec nie posiadały zdolności magicznych. Fakt ten widocznie cieszył Octavię, jakby nareszcie uwolniła się od jakiejś klątwy. Przez kilka kolejnych lat razem ze swoim mężem Johnem i dziećmi wiodła spokojne życie na obrzeżach Londynu. Razem chodzili do parku i kościoła, razem spędzali popołudnia. Żadnej magi, sowiej poczty czy mioteł. Octavia była wtedy naprawdę szczęśliwa, nawet jeśli jej czarodziejska asceza wiązała się z nieobecnością rodziców i młodszej siostry. Mawiała: "to mała cena za spokój ducha". Ten upragniony spokój ducha nie miał jednak trwać wiecznie. Wystarczyło jedno niewinne zdarzenie. Jedna wysłużona maskotka lewitująca nad łóżeczkiem Deborah. I Octavia już wiedziała, że jej trzecie dziecko o różowej, wiecznie roześmianej buzi, sprowadzi do domu magię. Postanowiła jednak wszystko zignorować i wychowywała dziewczynkę dokładnie tak, jak pozostałą dwójkę. Czytała Dee mugolskie bajki, zabierała na mugolski plac zabaw, a ostatecznie, gdy nadszedł na to czas, posłała ją do mugolskiej szkoły. Octavia przyjęła jedną — skuteczną do pewnego momentu — strategię: ignorowany problem nie istnieje i może z czasem sam zniknie. I faktycznie, poza jedną lewitującą zabawką, do dziewiątego roku życia Deborah nie przejawiała więcej zdolności magicznych. Uczyła się dobrze i w porównaniu do swojego rodzeństwa nie sprawiała większych problemów. W końcu jednak jej czarodziejska natura musiała znowu dać o sobie znać i to akurat podczas jednego ze szkolnych przedstawień. Gdy nadszedł czas na finałowy taniec, jedna z dziewczynek, Helena Cotton, szkolna prześladowczyni, podstawiła nogę Deborah i tym samym spowodowała jej wyjątkowo bolesny upadek. To, co działo się później, zostało nawet opisane w Proroku Codziennym, i otrzymało krzykliwy tytuł: Ludzkie kozy, czyli dlaczego dzieci czarodziejów nie powinny chodzić do mugolskich szkół. W powyższym artykule szczegółowo opisano, jak mugolka, Helena Cotton, zaczęła ni z tego ni z owego beczeć jak prawdziwa koza, a jej ciało powoli zarastało gęstym, białym futrem. Ostatecznie dziewczynkę musiano na pewien czas umieścić w Szpitalu Świętego Munga, ze względu na niedające się usunąć kozie rogi i poziome źrenice. Cała sprawa wywołała szeroką dyskusję, a dziadkowie Deborah spotkali się z ogromną krytyką. Ludzie mówili: "jak mogliście pozwolić tej nieodpowiedzialnej kobiecie posłać dziecko z magicznymi zdolnościami do mugolskiej szkoły?". Ludzie dywagowali: "a co, jeżeli ona ją każe za bycie czarownicą?". Ludzie radzili: "zabierzcie wnuczkę do siebie". I tak też zrobili. Od felernego wypadku w szkole nie minęły nawet dwa tygodnie, a Deborah zdążyła już przenieść wszystkie swoje rzeczy do okazałej rezydencji Evangeliny i Archibalda Bradshawów. Z rodzicami mogła się oczywiście widywać, kiedy tylko chciała, ale nie było już mowy o odwiedzaniu mugolskich placów zabaw czy kościołów. Nie było już mowy o mugolskich bajkach. Dziadkowie chcieli jej pokazać prawdziwe życie czarownicy, często więc zabierali ją do Ministerstwa — gdzie oboje pracowali — a także robili cotygodniowe wycieczki na ulicę Pokątną. Przy każdej nadażającej się okazji organizowali również spotkania z kuzynką, która tak samo jak Deborah była czarownicą. Dee podobał się pobyt u dziadków. W domu rodziców, choć otaczano ją ogromną miłością, nigdy nie otrzymywała wystarczająco dużo uwagi. Nie dlatego, że nie chciano, po prostu Octavia i John musieli po równo interesować się każdym z trójki swoich dzieci. Kiedy jednak Deborah była u dziadków, ci dosłownie wokół niej skakali. Kupowali też wszystko, czego tylko sobie zażyczyła, pod warunkiem, że należało do czarodziejskiego świata. A Deborah nie protestowała. Właściwie widząc ich niezadowolenie, ilekroć opowiadała o swoim dawnym, "mugolskim" życiu, po prostu zaczęła o nim milczeć. I choć brakowało jej dawnych przyjaciół, bajek i coniedzielnych mszy, bardzo szybko zatraciła się w świecie czarodziejów. Uwielbiała sowią pocztę, ruchome obrazki, a za każdym razem, gdy babcia wyczarowywała fajerwerki, dziewczynka na moment wstrzymywała oddech. Marzyła też o pracy w Ministerstwie Magii, najlepiej jako sam Minister. W bardzo krótkim czasie jej ogromny pokój został zapełniony setkami magicznych przedmiotów, od plakatów angielskiej ligi Quidditcha, poprzez setki grubych ksiąg z zaklęciami, po klatki ze szczurami, żabami i sowami. Ludzie mówili, że dziadkowie zbyt rozpuszczają Deborah, że zrobi się kapryśna, roszczeniowa i zepsuta do szpiku. Tak się jednak nie stało. Nie tylko ze względu na łagodny i pełen dobroci charakter Dee, ale także dzięki działaniom Evangeliny. Babcia bowiem krzewiła w niej dobre postawy, a także wyrabiała wrażliwość dziewczynki, zabierając ją na różne akcje pomocowe dla biedniejszych czarodziejów. Zdarzało się również, że Deborah towarzyszyła Evangelinie w wizytach u wyjątkowo schorowanych ludzi, którym trzeba było pomóc w obowiązkach domowych. Dziewczynka spędziła u dziadków piękne trzy lata, aż nagle pewnego letniego popołudnia do rezydencji państwa Bradshawów przyleciała sowa z elegancko zapieczętowanym listem. Listem z Hogwartu. Od tego czasu wszyscy żyli tylko jednym tematem — do którego domu trafi Dee. Babcia oraz ciotka obstawiały Gryffindor, a dziadek Ravenclaw. Tylko kuzynka Deborah, Maelantha, stwierdziła, że pewnie Hufflepuff, bo z niej taki mięczak. Dostała wtedy po głowie od babki, ale już za niecałe dwa miesiące wszyscy przekonali się o jej racji. Dee faktycznie trafiła do Hufflepuffu. Zaledwie po tygodniu w Hogwarcie Deborah czuła się jak u siebie. Wszędzie miała znajomych, nauczyciele ją lubili, a przerabiany materiał pochłaniał do reszty. Kolejne lata beztroski, kolejne lata wspaniałej młodości. Jedyne, na co mogła narzekać, to własna naiwność i brak asertywności. Zbyt szybko zgadzała się robić za innych zadania i zbyt szybko ulegała manipulacjom pozostałych uczniów. Najbardziej wykorzystywał to Godfrey Storstrand, zarozumiały Ślizgon, któremu brakowało wszystkiego poza przebiegłością. Dee nie widziała oczywiście w niczym problemu — w końcu była na swojej pomocowej krucjacie, więc przez pół roku dawała się mamić słowami Godfreya o łączącej ich przyjaźni i odrabiała za chłopaka lekcje. Dopiero po interwencji Horace'a, siedzącego obok Debory na transmutacji, Godfrey odpłynął w poszukiwaniu innego naiwniaka. Deborah zyskała natomiast pierwszego prawdziwego przyjaciela. Kilka dni później do ich paczki dołączyła Floretta, a w następnym roku nierozłączni Napoleon i Ambroise. I tak razem spędzili kolejne lata Hogwartu. Wspólnie uczyli się na egzaminy, odwiedzali Hogsmeade i wykradali jedzenie z kuchni. Natomiast na szóstym roku wyślizgnęli się nocą z dormitoriów, by popływać w jeziorze. O mało ich wtedy nie przyłapano, a właściciela pozostawionej na brzegu koszulki szukano przez wiele miesięcy. Bezskutecznie. Dee zawsze twierdziła, że ma wyjątkowe szczęście do najbliższych przyjaciół. Z Horacem rozumiała się praktycznie bez słów, a gdy tylko go potrzebowała, zawsze był obok. Napoleon natomiast tak samo jak ona uwielbiał Harpie z Holyhead i kilka razy dzięki znajomościom chłopaka udało im się nie tylko zobaczyć mecz drużyny, ale także wejść do ich szatni i poznać graczy (za pierwszym razem Dee o mały włos nie zemdlała). Chociaż Horace i Napoleon byli zwariowani, to jednak żaden z chłopców nie potrafił przebić Ambroise, która żyła chyba tylko po to, by łamać zasady. Dzięki jej szalonym pomysłom Deborah naprawdę czuła, że korzysta z młodości i że świat nie musi się składać z potulnego przytakiwania innym. Z Florettą łączyła ją natomiast słabość do chłopców. Właśnie, chłopcy. Dee wystarczyło jedno spojrzenie, by się zauroczyć. Teraz, gdy patrzy wstecz, czuje ogromny wstyd, ale wtedy dla byle jakiego chłopaka potrafiła zrobić wszystko. I tak po kilku krótkich miłosnych przygodach na siódmym roku związała się z Godfreyem. Tym samym, który lata temu wykorzystywał ją do robienia jego zadań. Niewiele się zresztą zmienił od tamtego czasu. Wciąż był tak samo żmijowaty i przebiegły, wciąż szukał naiwniaków. Ale zmężniał, zapuścił włosy, a w jego spojrzeniu pojawił się rozpuszczający kobiece serca błysk. Horace nie mógł przeżyć wyboru Dee i okazywał to absolutnie na każdym kroku i przy każdej możliwej okazji. Ostatecznie po kilku ostrych kłótniach najlepsi przyjaciele zupełnie stracili kontakt. Deborah nawet się nie spostrzegła, a w ciągu niecałego roku odeszli od niej wszyscy po kolei. Napoleon, Ambroise, Floretta. Została sama ze swoim zadufanym Godfreyem. Została sama z okropną dziurą w sercu, którą jej wybranek zapełniał złością na dotychczasowych przyjaciół. "Nigdy cię nie doceniali", "nic dla nich nie znaczyłaś". I Dee mu wierzyła, bo przecież wierzyła też w ich miłość. Po skończeniu Hogwartu mieszkali ze sobą pół roku, dopóki nie wyszło na jaw, że Godfrey zdradził Dee z byle jaką stażystką w Ministerstwie. To prawda, Deborah dawała mu się mamić i nie powstrzymała go, gdy odwracał ją od przyjaciół, ale nie mogła mężczyźnie przebaczyć pieprzenia innej kobiety. W ciągu godziny spakowała swoje rzeczy i zamieszkała u babki. A Godfrey nawet nie spróbował jej przeprosić. Nawet się nie tłumaczył. Po prostu zniknął tak, jak przed laty, gdy Horace dał mu jasno do zrozumienia, że ma przestać wykorzystywać Dee. Załamała się. Mało co jadła, mało co piła, spała może po kilka godzin. W jej stanie nie pomogła wieść o nowym związku Godfreya. Dopiero po interwencji matki, która pierwszy raz od wyrzeczenia się magi przyjechała do domu swoich rodziców, Deborah powoli doszła do siebie. Ale była już inna niż wcześniej. Podejrzliwa, wyjątkowo terytorialna. Dodatkowo dorosłość Dee zbiegła się w czasie z wybuchem Wojny Czarodziejów, co zmuszało zarówno ją, jak i dziadków, do życia w ukryciu. Siedzenie cicho na nic się jednak zdało, bo już w październiku 1973 roku Śmierciożercy przekroczyli próg rezydencji Bradshawów, a kiedy wyszło na jaw, że rodzina nie poprze Czarnego Pana, rozpętało się piekło. Najpierw zniszczyli rodzinne pamiątki, zarżnęli zwierzęta, a na samym końcu przeszli do tortur. Dee musiała patrzeć, jak jej dziadkowie zwijają się z bólu, jak plują krwią. Na nią również rzucono Cruciatus i nie odpuszczano, dopóki nie straciła przytomności. Obudziła się w środku płonącego domu. Gryzący dym wpadł do płuc, rozgrzane iskry paliły skórę. Ostatkiem sił doczołgała się do leżącej niedaleko babci i teleportowała siebie i ją poza dom. Sekundę później cały budynek z hukiem runął, grzebiąc tym samym dziadka Dee. Kolejne lata kobiety spędziły we Francji, a do kraju wróciły dopiero po zakończeniu wojny. Obie bardzo długo dochodziły do siebie, straumatyzowane, niepewne. W końcu, gdy Deborah poczuła się już dość silna, złożyła papiery o pracę do Ministerstwa. Trafiła więc do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, gdzie początkowo zajmowała się głównie papierologią. Praca za biurkiem chroniła ją jednak przed spotkaniem z Godfreyem, który robił błyskawiczną karierę w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Kiedy jednak szef Deborah, Ulysses Kent, obsadził ją w roli swojego zastępcy — co w praktyce sprowadzało się do pracy sekretarki — spotkanie z Godfreyem na ministerialnym gruncie było nie do uniknięcia. Za pierwszym razem zwyczajnie uciekła, ale z czasem przyzwyczaiła się do jego niezapowiedzianych wizyt i zwykłej gry słownej, która miała wyprowadzić ją z równowagi i zburzyć zwykły profesjonalizm. Najgorsze były jednak spotkania z nową partnerką Godfreya, Briellą. Kobieta bowiem na każdym kroku dawała Dee do zrozumienia, że jeżeli kiedykolwiek spróbuje dobrać się do Godfreya, to w najlepszym razie może liczyć na permanentną utratę włosów. Obecnie Deborah pracuje jako zastępca szefa Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów już od dwóch miesięcy i dzięki pomocy mugolskiej psycholog, u której matka umówiła ją za plecami babki, powoli odnawia kontakt z przyjaciółmi z Hogwartu. Jest to trudny i dość bolesny proces, ale Dee nie poddaje się w tej nierównej walce z własnymi emocjami. Z całego serca chce, by choć przez chwilę było jak dawniej. Jak w tamte leniwe popołudnia spędzane u boku przyjaciół na rozległych błoniach Hogwartu.
Aparycja: Ku uciesze babki, Dee odziedziczyła wygląd po rodzinie Bradshawów. Delikatnie zaróżowioną skórę, gęste brązowe włosy i wyjątkowo zmysłowe spojrzenie rzucane przez półprzymknięte szare oczy. Deborah jest też dość kształtną, niewysoką kobietą o wyjątkowo długich palcach. Gdy się uśmiecha, nawet wyjątkowo delikatnie, na jej okrągłych policzkach dostrzec można urocze dołeczki. Ludzie mówią: "ładna, szkoda tylko, że nosi się tak staroświecko". I faktycznie, Dee ubiera już dość niemodne garsonki i długie spódnice, przez co jeszcze bardziej przypomina swoją babcię sprzed pięćdziesięciu lat.
Umiejętności:
- Dzięki częstym wizytom u swoich rodziców świetnie rozumie mugolski sprzęt. Jest też na bieżąco z najnowszymi niemagicznymi trendami, a raz nawet ojciec zabrał ją za miasto, by nauczyła się prowadzić samochód.
- Chociaż Dee nigdy nie była wybitna z zielarstwa, odkąd ma swój mały ogródek z ziołami, wiele rzeczy przychodzi jej z niespotykaną dotąd łatwością.
Zdolności magiczne:
- Patronus Dee przybiera formę bażanta, co dla niektórych uczniów Hogwartu stanowiło potwierdzenie, że jest tylko naiwną zwierzyną łowną. Od rozstania z Godfreyem, potrafi wyczarować jedynie białą mgiełkę.
- Jest mistrzynią rzucania zaklęć obronnych oraz tych niwelujących działanie klątw czy uroków — robi to z łatwością również niewerbalnie. Zupełnie jednak nie odnajduje się w ofensywie i sama nigdy nie rzuca zaklęć pokroju Drętwoty czy Bombardy.
- Od pamiętnej teleportacji z płonącego domu ma problem z tą formą transportu, dlatego chętniej wybiera Świstokliki, miotłę albo korzysta ze sprawdzonej sieci Fiuu. Czasem też zdarzy jej się skorzystać z mugolskiego metra.
- Rodzina i przyjaciele mówią do niej zdrobniale — Dee.
- Psycholog Deborah, pani Mitchell, twierdzi, że miłość kobiety do Godfreya wynika z ugruntowanej w dzieciństwie potrzeby zabiegania o uwagę. Później otrzymywała jej aż nadto od dziadków i przyjaciół, którzy praktycznie wszystko podsuwali Deborah pod sam nos. Dopiero Godfrey postawił przed nią wyzwanie, musiała się postarać, zabiegać o niego. Całe jej uczucie może więc być jedynie wyuczoną przyjemnością ze zdobywania zainteresowania innych, a nie otrzymywania go tak po prostu.
- Tuż po ukończeniu Hogwartu, Debora zaprosiła Godfreya na kolację w swoim mugolski domu i mężczyzna zrobił naprawdę dobre wrażenie na całej rodzinie, poza ojcem, który głównie milczał i obrzucał gościa podejrzliwym spojrzeniem. Przeciwwagą dla jego zachowania była natomiast Camille zalotnie trzepocząca doklejanymi rzęsami i dotykająca dłoni Godfreya zdecydowanie zbyt często.
- Kiedy po Hogwarcie rozprzestrzeniła się informacja o artykule Proroka Codziennego na temat incydentu z Heleną Cotton i jej prawie niemożliwymi do usunięcia rogami, kilku pozerów uznało za wyjątkowo śmieszne beczenie na widok Dee. Było im mniej do śmiechu, gdy Napoleon i Horace wzięli ich na stronę po zajęciach.
- Jest ogromną fanką Harpii z Holyhead. Ma nawet cały zestaw "małego kibica" w postaci czapki i szalika w kolorach drużyny, nad łóżkiem zawiesiła natomiast plakat z oryginalnym podpisem legendarnej Gwendoliny Morgan.
- Ze względu na wygodę — oraz obawy Evangeliny — Deborah wciąż mieszka z babcią w nowo zakupionej rezydencji na zachód od Birmingham. Ma do własnej dyspozycji praktycznie całe piętro oraz część ogrodu, gdzie według zaleceń psychologa powinna spędzać większość wolnego czasu. Pani Mitchell twierdzi, że dzięki temu Dee oczyści umysł z nieprzyjemnych myśli i podniesie swoje poczucie sprawczości.
- Chociaż nie przyznaje się do tego nawet przed samą sobą, to wciąż czuje coś do Godfreya. Na ile to zwykłe ludzkie przywiązanie, a na ile jego dawno temu zarzucone sidła — nie wiadomo. Dee nie chce się jednak nad tym zastanawiać, bo mogłoby to negatywnie wpłynąć na jakość jej życia.
- Uwielbia papierkową robotę i gdyby mogła, ograniczyłaby swoją pracę jedynie do wypełniania odpowiednich formularzy czy tworzenia wzorców nowych umów.
- Przez trzy lata grała na pozycji ścigającego w reprezentacji Hufflepuffu w Quidditchu i tym samym przyczyniła się do wygrania przez drużynę Pucharu Quidditcha na szóstym roku. W kolejnym sezonie zagrała jednak tylko dwa mecze, bo Godfreyowi nie podobało się, że jego dziewczyna bierze udział w — według niego — niedojrzałym gonieniu za piłką. Odejście Dee z drużyny spowodowało rozpad przyjaźni z Napoleonem, który zwyczajnie nie mógł przeżyć takiego zachowania, szczególnie, że nagle musieli znaleźć dla niej zastępcę.
- Po przeprowadzce do dziadków, babka chciała, by Deborah przyjęła ich nazwisko. Dziewczyna jednak ze względu na niczym niezmąconą miłość do rodziców, zdecydowała, że wciąż będzie Paxton, ale doda sobie nazwisko Bradshaw jako drugi człon.
- Kiedy wracała z Hogwartu na wakacje, zgodnie z ustaleniami spędzała jeden miesiąc u rodziców, a później drugi u dziadków.
- Szef, Ulysses Kent, z wygody i własnej nienawiści do pracy za biurkiem, wysługuje się we wszystkim Deborah. Kobieta potrafi więc całymi dniami ślęczeć nad wypełnianiem papierów czy wydawaniem rozpisanych na kartce dyspozycji.
- Bradshawowie to wyjątkowo stary ród czarodziejów mający swoje korzenie w Ameryce Północnej, natomiast rodzina Godfreya — Storstrandowie — pochodzi z Norwegii.
- Tuż po rozstaniu z Godfreyem, Dee nie była w stanie rzucić nawet najprostszego zaklęcia, a rozchwianie emocjonalne w jej czarach widać nawet po wielu latach od tamtych wydarzeń. Musi więc wyjątkowo skupiać wolę, by różdżka przypadkiem nie odmówiła posłuszeństwa.
- Na trzecim roku pomyliła proszek z ośmiornicy ze sproszkowanym rogiem buchorożca, co spowodowało niekontrolowany wybuch kociołka i ogromny, niedający się ugasić pożar lochów. Gdyby nie liczni świadkowie mogący zapewnić, że był to jedynie wypadek, Dee najprawdopodobniej zostałaby usunięta ze szkoły w trybie natychmiastowym.
- Ma dużego czarnego kota z jednym okiem, który towarzyszy jej również w ministerstwie. Zwierzę nigdy nie nauczyło się reagować na żadne z wymyślonych przez Deborah imion, ale od pewnego czasu obraca łebek na dźwięk nazwiska Paxton.
- Od urodzenia posiada blade znamię tuż pod prawym obojczykiem. Babka proponowała jej kiedyś usunięcie blizny, ale Dee odmówiła.
- Gdy po raz pierwszy rzucała zaklęcie patronusa, myślała o nocnym pływaniu w jeziorze. W późniejszych latach okazało się jednak, że jej najszczęśliwszym wspomnieniem była chwila spędzona z Godfreyem w Hogsmeade, kiedy naprawdę czuła jego miłość.
- Opala się od razu na czerwono, dlatego wyjątkowo unika przebywania na słońcu.
- Babka Dee, która początkowo lubiła Godfreya (w końcu to czarodziej czystej krwi, a tacy nie spadają z nieba), obecnie prowadzi tak zwany front Anty-Sama-Wiesz-Kto-Na-G. I przy każdej nadarzającej się okazji mówi, że Godfrey był, jest i będzie niedojrzałym gówniarzem, smarkaczem, dupkiem, bękartem trolla, efektem ubocznym źle rzuconego zaklęcia na wyjątkowo brzydką ropuchę.
- Od ataku Śmierciożerców na dom dziadków, Deborah miewa wieczorne ataki paniki. Dzieje się tak zazwyczaj, gdy nie włoży wystarczająco dużo wysiłku w oczyszczenie umysłu z ponurych i przerażających myśli. Zaczyna się wówczas trząść i ciężko jej złapać oddech.
- W paczce przyjaciół Dee, tylko ona i Napoleon byli półkrwi. Horace i Ambroise pochodzą z mogolskich rodzin, a Floretta to czarownica czystej krwi.
- Deborah nie ma pojęcia, co Godfrey robił w czasie Wojny Czarodziei, ale podejrzewa, że całe zdarzenie odcisnęło na nim swoje piętno.
Powiązania:
- Horace York — dawny przyjaciel z Hogwartu. Horace od zawsze był wyjątkowo cichy jak na Gryfona. Raczej unikał ludzi, a najlepiej czuł się na tyłach klasy, niezauważany przez nikogo, łącznie z pozostałymi uczniami. Miał jednak w sobie dużo bezinteresowności i odwagi, która czasem zahaczała nawet o głupotę, oraz niezwykłą smykałkę do krótkich, ale trafiających w punkt ripost. Wydawało się, że z całej paczki najlepiej było mu w towarzystwie Dee. To ona mówiła za ich dwójkę, to ona wchodziła w kontakty z ludzi, których Horace uważał za zbędnych dla własnej egzystencji. Czasem jednak, gdy cała grupa przyjaciół spędzała czas razem, Gryfon zmieniał się nie do poznania. Zwykle tak zdystansowany, zaczynał mówić i mówił, aż gardło odmawiało mu posłuszeństwa. Droga Dee i Horace'a rozeszła się niedługo po jej związaniu się z Godfreyem i od tamtego czasu nie mieli ze sobą kontaktu. Deborah wie jednak, że były Gryfon pracuje obecnie w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, co daje im szansę na ponowne spotkanie.
- Napoleon Chapman — przyjaciel z czasów Hogwartu. W przeciwieństwie do Horace'a, który w niczym nie przypominał stereotypowego Gryfona, Napoleon był uosobieniem Hufflepuffu. Sprawiedliwy, uprzejmy, koleżeński. Z sercem na dłoni podchodził do każdego, nawet najzagorzalszego wroga. Niczego jednak w życiu nie kochał mocniej od gry w Quidditcha i gdy tylko odpowiednio podrósł, wstąpił do reprezentacji Hufflepuffu, a na piątym roku objął nawet funkcję kapitana. Wszyscy mówili, że ma ogromny talent. Nic więc dziwnego, że tuż po zakończeniu nauki w Hogwarcie wziął udział w naborze do Harpii z Holyhead i od razu trafił do składu wyjściowego. Jakiś czas temu, za namową psychologa, Deborah poszła na mecz Napoleona, a tuż po nim porozmawiała chwilę z mężczyzną, który niezwykle pozytywnie przyjął jej chęć odbudowy relacji. Mocno uścisnął Dee i oznajmił, że zdecydowanie za długo się nie widzieli.
- Godfrey Storstrand — były partner Dee. Godfrey zawsze potrafił pięknie mówić. O lojalności, przyjaźni, poświęceniu. Ale za idealnie dobranymi słowami stało pragnienie kontroli, dominacji i absolutnego zagarnięcia cudzego życia. Najgorsze w całym tym związku było jednak to, że Dee w ogóle nie czuła się wykorzystywana aż do momentu ich rozstania. Do momentu, w którym stanęła obok i spojrzała z dystansu na ostatnie półtorej roku swojego życia. A było to życie ściśle kontrolowane i kręcące się wokół postaci Godfreya. Pani Mitchell powiedziała jej, że ludzie jego pokroju już tacy zostają, że nie ma żadnej przemiany, żadnego dobrego zakończenia. I że słusznie postąpiła, zostawiając go za sobą. Odkąd jednak Godfrey związał się z Briellą, Deborah dostrzegła powolny proces drobnych zmian zachodzących w mężczyźnie. Nie kontrolował już swojej partnerki, a raczej zaczął chować się za jej plecami. W tonie Godfreya można natomiast znaleźć nutę troski, gdy od czasu do czasu pyta Deborę co u niej. I Dee rozumie już, że to nie jest część gry, którą prowadził jeszcze podczas nauki w Hogwarcie, że to szczera troska, szczera jak emocje podczas pobytu w Hogsmeade. To ją właśnie najbardziej boli. Jego większa autentyczność, otwartość uczuć. Bo przez takie rzeczy znów się zakochuje, a raczej odkurza coś. co nigdy do końca nie zniknęło. Godfrey pracuje obecnie w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i chyba nie ma pojęcia, jak bardzo jego zmieniające się zachowanie wpływa na dawną ukochaną.
- Briella Storstrand — obecna żona Godfreya, która tak samo jak Dee pracuje w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziei, tyle, że w biurze Aurorów. Niestety z tego powodu dość często dochodzi do konfrontacji kobiet, które przez pasywnie agresywne zachowanie Brielli nie należą do zbyt przyjemnych. Dee wie, że nie może się w niczym mierzyć z nową partnerką Godfreya. Nie jest ani tak utalentowana jak ona, ani nawet w połowie tak inteligentna. Jedyne, co może robić, to udawać, że nie widzi i nie słyszy tej bestii w pięknym ciele. Czasem się tylko zastanawia, czy Godfreyowi jest dobrze w związku z tak zaborczą kobietą.
- Ambroise Langley — rok młodsza przyjaciółka z Hogwartu. Razem z Dee i Napoleonem należała do Hufflepuffu, ale jak nikt inny z tego domu potrafiła łamać szkolne zasady i szokować nauczycieli. Mówiono o niej Siostra Irytka. W końcu nawet surowe kary stosowane przez ówczesnego woźnego nie były jej w stanie powstrzymać przed psoceniem czy głośnym manifestowaniem własnego zdania. Według Napoleona, Ambroise po zakończeniu nauki w Hogwarcie wyjechała w świat, próbować różnych rzeczy, i dopiero przed rokiem wróciła do Anglii, by w spokoju napisać swoją książkę na temat różnych czarodziejskich tradycji. Poza tym dorabia sobie w Dziurawym Kotle, a Dee, choć widziała ją w pubie, to jednak nie miała dość odwagi, by podejść i porozmawiać.
- Floretta Cholmondeley — dawna przyjaciółka z Hogwartu; Krukonka. Gdy jeszcze uczęszczała do szkoły, wszyscy nazywali ją Królową Plotek i tytuł ten był jak najbardziej zasłużony. Gromadziła bowiem wszystkie informacje, od kompromitujących zdarzeń na lekcjach, poprzez zaborczych rodziców, po wszelakie miłosne trójkąty i sercowe zawody. Świetnie też potrafiła dobrać dwie połówki i od zawsze doradzała Dee, do którego chłopaka powinna zagadać. Była jednak zdecydowanie przeciwna związkowi przyjaciółki z Godfreyem i cały czas próbowała jej obrzydzić wybranka, przywołując różne zasłyszane plotki. Ostatecznie jednak Floretta dostała rykoszetem, bo oto Godfrey rozpuścił na temat dziewczyny nieprzyjemną historię, jakoby miała romans z jednym z nauczycieli i stąd jej świetne oceny. Po tej sytuacji Floretta odcięła się od Dee, wystraszona, co jeszcze Godfrey może o niej powiedzieć. Obecnie pracuje w Proroku Codziennym, gdzie, tak samo jak w Hogwarcie —zajmuje się kolumną poświęconą plotkom.
- Ulysses Kent — szef Deborah. Wiecznie nieobecny w swoim biurze, niewypełniający dokumentów i praktycznie rzecz biorąc obrażony na swoją pracę człowiek. Kiedy w końcu pojawia się w Ministerstwie, wygląda, jakby robił to z litości.
Prowadzący: kredens | Dziwadełko | dziwadelkoo@gmail.com
Notka odautorska: Jestem otwarta na wszystkie wątki. Horror, romans, kryminał. Napiszę nawet metaforyczną pracę o sensie życia, jeśli tego właśnie szukasz. Chętnie jednak zaplanuję całą historię i wplotę w nią dziesiątki NPC-ów. Kocham NPC-ów.
N e w r o u t i n e
T h a t I' v e l e a r n e d
T o u n d e r s t a n d a n d k n o w
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz