- Skądże – na jego odpowiedź kształt moich ust wykrzywił się w delikatny uśmiech niczym na słynnym obrazie ciemnowłosej kobiety. – To jest ciekawsze.
Poczułam niewielkie zdziwienie. Co sprawiło, że herbatka u świeżo poznanej osoby jest bardziej interesująca niż spacer w ten piękny deszczowy poranek? Mężczyzna musiał mieć coś nie do końca poukładane w głowie, że bez problemu zgodził się na dość nietypową wizytę, jednak nie mnie było to oceniać.
- Cieszę się – odpowiedziałam z wyraźną ulgą w głosie. – Szedłeś do pracy czy może z niej wracałeś?
Miałam cichą nadzieję, że tym pytaniem nie naruszyłam jego prywatności. W końcu nikt nie wie czego mogłam się spodziewać po moim gościu, jednak wierzyłam, że nic złego mnie nie spotka. Na potwierdzenie tej myśli wypiłam kilka łyków mojej ulubionej herbaty.
- Szedłem, tylko za wcześnie wstałem – odpowiedział. Dosłownie chwilkę później w kuchni pojawiła się kolejna osoba, babcia. Siwowłosa ze zdziwieniem spojrzała na Nicolasa, a potem uśmiechnęła się i zerknęła na mnie.
- Przyprowadziłaś gościa. Twój kolega? – kobieta z wielkim przejęciem zaczęła przeszukiwać szafki.
- Znalazł Snowflake’a. Czego szukasz? – wychyliłam się nieco na krześle by dokładnie obserwować jej poczynania.
- Chciałam herbatę sobie zrobić, ale nie mogę znaleźć kubka – odpowiedziała zmartwiona.
- Babciu, już sobie zrobiłaś – wyjaśniłam. – Zaniosłaś do swojego pokoju, na pewno leży na stoliku nocnym.
Kobieta spojrzała na mnie, zamrugała kilka razy i zaśmiała się cicho. Podziękowała i wyszła w stronę swojej sypialni. Wzięłam głęboki oddech.
- Ma demencję – odezwałam się do Nicolasa, który chcąc nie chcąc był świadkiem tej sceny.
- Póki nie zapomni gdzie mieszka, jest dobrze – odparł odkładając kubek. Po jego minie ciężko było mi stwierdzić czy mu smakowała.
- Zaparzam jej specjalne zioła, więc nie powinno do tego dojść.
- Gdzie pracujesz? – spytał, biorąc kolejne łyki herbaty.
- W Szpitalu Świętego Munga, jako sprzedawczyni w sklepie i herbaciarni – odpowiedziałam, łapiąc prawą dłonią za kubek.
- Sprzedajesz coś konkretnego? – padło kolejne pytanie, które moim zdaniem nie miało najmniejszego sensu. Niemożliwe, by Nicolas przez całe swoje życie ani razu nie zjawił się w miejscu mojej pracy.
- Różne herbaty na wszystkie dolegliwości, więc jeśli czegoś potrzebujesz, mów śmiało – uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił.
- Zapamiętam – odpowiedział, spoglądając na wiszący na ścianie zegar.
- A ty? Pracujesz gdzieś w pobliżu? – na moje pytanie kiwnął głową.
- Tatuażysta – krótko, zwięźle i na temat.
- W nieścieralnych tatuażach Markusa Scarra? - przytaknął. - Masz gdzieś tatuaż? - Pokręcił głową.
- Praktycznie inni mają, ale nie ja – odchyliłem się do tyłu, opierając się o krzesło. - Jakoś się nie mogę zdecydować. Ale jakbyś chciała, to z chęcią zapraszam – nastała chwila niezręcznej ciszy. - Będę szedł, za kwadrans otwierają.
Mężczyzna wstał powoli i odłożył kubek w zlewie. Powtórzyłam jego ruch zaraz po tym, kiedy dopiłam swoją herbatę.
- Miło było poznać – powiedziałam, odprowadzając go do drzwi. - Może się jeszcze spotkamy.
- Możliwe, często tędy przechodzą – nałożył buty. - A jeśli spotkam Snowflake'a, jeśli dobrze pamiętam, tym bardziej.
Kiwnęłam głową, a Nicolas pożegnał się ze mną. Kiedy zamknęły się drzwi wzięłam głęboki oddech, starając się nieco uspokoić myśli. To było dość nietypowe rozpoczęcie dnia, w końcu niecodziennie zapraszałam do środka osoby ratującego mojego ukochanego zwierzęcego towarzysza, a takie sytuacje ze zniknięciem zdarzały się średnio kilka razy w miesiącu. Tak czy tak koty to urocze stworzenia chodzące własnymi ścieżkami i jeśli Snowflake miał potrzebę wychodzić sobie na dłuższe samotne spacery to ja nie byłam w stanie ich mu zabronić. Chociaż, gdybym spędziła może trochę więcej czasu nad jego wychowaniem w kocięcych latach to byłaby spora szansa na uniknięcie takich sytuacji.
- Dzień dobry, panienko Isabelle! – z zamyślenia wyrwał mnie głos mężczyzny przechodzącego przez ulicę. Zamrugałam szybko i z przerażeniem rozejrzałam się dookoła siebie. Niczym posąg stałam i wyglądałam przez otwarte okno, zastanawiając się nad nadchodzącymi wydarzeniami tego dnia. W odpowiedzi odmachałam przechodniowi i zaszyłam się w swoim pokoju. Niedługo miałam otwierać sklep, a ja dalej nie byłam przygotowana na wyjście z domu. Jak to miałam w zwyczaju, ubrałam się w sukienkę z przedłużanym tyłem, na nogi naciągnęłam długie skarpety i całość mojej kreacji dopełniłam moimi ulubionymi wysokimi butami. Z uśmiechem obejrzałam się w niewielkim lustrze stojącym w kącie mojego pokoju.
- Babciu, wychodzę do pracy – odezwałam się do staruszki stojąc w jej drzwiach. – Pamiętaj, by nikogo nie wpuszczać do domu pod moją nieobecność.
- Oczywiście kochanie – odpowiedziała nie odwracając się w moją stronę. Kobieta z przejęciem studiowała jakieś czasopismo leżące na stole przed nią.
- To do zobaczenia – uśmiechnęłam się i dokładnie zamknęłam drzwi zewnętrzne. Nucąc melodię jednej z wielu moich ulubionych piosenek kroczyłam w stronę mojego miejsca pracy.
Po prawie pół godzinie nieco zmoczona przez deszcz wkroczyłam do Szpitala Świętego Munga. Przywitałam się z kilkoma mijanymi osobami i po chwili zaszyłam się w moim najulubieńszym miejscu.
- Dzień dobry! – niedługo po otwarciu przeze mnie sklepiku pojawił się, to znaczy pojawiła się moja pierwsza tego dnia klientka. Pojawiała się u mnie średnio dwa razy w tygodniu i każdorazowo przynosiła ze sobą własnoręcznie upieczone ciastka z czekoladą.
- To co zawsze? – uśmiechnęłam się do niej zaraz po tym jak ją przywitałam. Przytaknęła, a ja na moment zniknęłam z zasięgu jej wzroku. Zaszyłam się między dobrze znanymi mi półkami z ziołami, by po chwili znaleźć odpowiednio przygotowaną mieszankę roślin pomagającą zwalczyć wczesne objawy choroby Alzheimera. Kobiecinie nie śpieszyło się jeszcze do spędzenia reszty życia w domu spokojnej starości i chciała się nacieszyć tym co jej zostało. Kiedy wróciłam do lady i podałam klientce opakowanie z ziółkami przeprowadziłyśmy kilkuminutową konwersację. Moja rozmówczyni opowiedziała o niedawno narodzonych wnukach, ja natomiast napomknęłam o moim porannym gościu.
- Przepraszam – do moich uszu dotarło charczenie. – Czy mogłaby pani w końcu mnie obsłużyć?
Ze zdziwieniem spojrzałam na mężczyznę stojącym gdzieś obok. Jakim cudem ja go nie zauważyłam? Z zawstydzoną miną wysłuchałam jego potrzeby i po chwili podałam mu odpowiednie opakowanie.
- Pięć galeonów – powiedziałam w kierunku klienta.
- Ostatnio płaciłem cztery!
- Nie ja ustalam tutaj ceny – prychnęłam szorstko. – Jeśli panu nie pasuje, to proszę nie brać.
Bez słowa rzucił monetami na blat, złapał za opakowanie i klnąc pod nosem wyszedł. Chwilę po nim moja wcześniejsza rozmówczyni również opuściła mój sklep. Korzystając z chwilowej nieobecności przechodniów zamiotłam podłogę w pomieszczeniu i przetarłam półki. Jeszcze tylko kilka godzin i mogłam wrócić do domu.
Jak to czasami bywało coś musiało pójść nie tak i drzwi do sklepu zamknęłam dopiero godzinę po faktycznym zamknięciu. Waga tego czynu w żaden sposób nie zepsuła mojego dobrego humoru i mimo lekkiego opóźnienia powolnym spacerkiem ruszyłam do domu. O tej porze babcia powinna spać, więc nie martwiło mnie to, jak zareaguje na mój niepunktualny powrót.
Rozglądałam się po mieście jak to miałam w zwyczaju. Każdy dzień sprawiał, że te same miejsca wyglądały zupełnie inaczej niż w dniu poprzednim. Zachwycał mnie każdy najmniejszy szczegół, do czasu, gdy nie dotarłam do mieszkania. Światło w każdym pomieszczeniu świeciło się. Pomyślałam o demencji babci, jednak coś mi w niej nie pasowało. Czyżby staruszka zajęła się eliksirami, albo co gorsza, czarami? Nie sądziłam, że to się zdarzy, w końcu jej różdżka została przeze mnie zamknięta w pudełku głęboko ukrytym w szafie. Więc co w takim razie powodowało, że oprócz ciepłego żółtego światła w pomieszczeniach migały różnokolorowe światełka, a poza tym szło usłyszeć niepokojące dźwięki brzmiące jak… rzucane zaklęcia?
Z przerażeniem wbiegłam po schodach i weszłam do otwartego już mieszkania. Nie zważając na jakiekolwiek niebezpieczeństwo wskoczyłam do pokoju babci, z którego dobiegały podniesione głosy.
- Co tu się wyprawia? – krzyknęłam, starając się odwrócić uwagę nieproszonych gości ze staruszki na mnie.
- Isabelle! – krzyknęła w międzyczasie kobieta. – Uciekaj!
Nie przejęłam się jej poleceniem, odpalona adrenalina spowodowała, że chyba ryzykując swoje życie wskoczyłam przed babcię.
- Skoro stara nie chciała się dogadać, to może młoda będzie chciała! – bliżej niezidentyfikowana przeze mnie postać krzyknęła. – Ta cała Stephanie sprzedała nam leki mające wyleczyć raka, a one sprawiły, że nasza córka ma przerzuty i pogorszyły cały stan! Żądamy zwrotu pieniędzy.
Przełknęłam ślinę, nie za bardzo wiedziałam co mam powiedzieć. Byłam zła na babcię, prosiłam ją, by przestała bawić się w leczenie ludzi.
- Spróbujmy na spokojnie.. – w tym czasie druga osoba rzuciła jakimś zaklęciem w szafkę, która rozpadła na części pierwsze. – Na spokojnie porozmawiać.
- Moja szafka – jęknęła kobieta.
- Co tu jest do rozmawiania! – tym razem odezwała się druga osoba, była to kobieta. – Albo oddajecie nam pieniądze, albo… zniszczymy to mieszkanie!
Nie czekając na reakcję z naszej strony kolejne zaklęcie sprawiło, że ulubiony wazon babci wyleciał przez okno i spadł w dół, rozbijając się na kawałki. Bez słowa wyciągnęłam swoją różdżkę i kiedy już zaczęłam wypowiadać zaklęcie, druga strona tego konfliktu rzuciła to zaklęcie pierwsze i moja różdżka wypadła z mojej dłoni.
<Nicolas?>